niedziela, 10 stycznia 2010

26 września ciągu dalszego ciąg dalszy

Niewiele obrazów w życiu tak bardzo zapadło w moją pamięć, jak widok wulkanów w Parku Narodowym Tongariro. Początkowo nic nie zapowiada ich obecności. To nie Tatry, gdzie najwyższe pasma górskie poprzedzają mniejsze wzniesienia, przygotowując nas na ogrom najwyższych skał. Nie ma podgórza, mniejszych szczytów, zapowiedzi tak potężnych wierzchołków, jest za to pofalowany łagodnie płaskowyż, idylliczny krajobraz łąk ze spokojnie pasącymi się stadami bydła. Dookoła są tylko liczne, niewielkie wzniesienia, pokryte puchatym dywanem z trawy. Jest aksamitnie zielony i porasta łańcuchy niewysokich wzgórz, ciągnących się aż po horyzont.





Potem po naszej prawej stronie z tego oceanu zieleni wyłania się powoli zamglony wierzchołek. Początkowo niepozorny, nie zapowiada giganta, którego ujrzymy za kilka chwil. Przejeżdżamy kilka kilometrów zaledwie i nagle przed nami wyrasta potężny wulkan, którego widok zapiera dech w piersiach. Dziwnie wygląda, strzelisty ogrom, wznoszący się ponad łagodnymi, falistymi wzniesieniami. Stajemy na poboczu. Jestem urzeczona.




















 
Maorysi wierzyli, że duża aktywność wulkaniczna w tym rejonie jest dziełem tohungi Ngatoro-i-rangi – człowieka obdarzonego niezwykłą mocą, który dotarł tu ze swoimi towarzyszami aż z Polinezji. Kiedy dostrzegł on pokryty śniegiem szczyt, postanowił się na niego wspiąć. W wędrówce towarzyszyć mu miała jedynie niewolnica o imieniu Auruhoe, natomiast pozostałym członkom wyprawy nakazał, by czekając na niego, czuwali i zachowali post. Jednak jego towarzysze nie posłuchali go. Rozgniewani ich nieposłuszeństwem bogowie zesłali na górę ogromną śnieżycę. Zrozpaczony Ngatoro zaczął błagać bogów o ocalenie, którzy – litując się nad nim – zesłali ogień, który go uratował. Jednak dla Auruhoe było za późno na ratunek. Zamarzła, oczekując wybawienia a Ngatoro wrzucił jej ciało do krateru, który po dziś dzień nosi jej imię.

Wulkany Tongariro, Ngauruhoe i Ruapehu od wieków uważane były przez Maorysów za święte, na ich zboczach grzebali swoich zmarłych. Jednak od momentu pojawienia się tutaj białych przybyszów w pierwszej połowie XIX wieku, miejsce to było przez nich regularnie bezczeszczone. Zaczęło się w 1839 roku kiedy, pomimo próśb Maorysów angielski botanik John Carne Bidwill zdobył szczyt Ngauruhoe. Potem tłumaczył się rozgniewanemu maoryskiemu wodzowi, że jego – jako Europejczyka – tabu świętej góry nie dotyczy. Z czasem coraz więcej przybyszów  powtarzało wyczyn Bidwilla. Tubylcy wprawdzie usiłowali powstrzymać ich przed wspinaniem się na zbocza wulkanów, jednak bezskutecznie. Dlatego w 1887 roku wódz Te Heuheu Tukino przekazał te tereny rządowi, który utworzył tutaj pierwszy w kraju park narodowy – Tongariro National Park, którego nazwa wywodzi się od maoryskich słów tonga (ogień) i riro (wyniesiony). UNESCO wpisało park na Listę Światowego Dziedzictwa, zarówno ze względu na jego walory przyrodnicze, jak i wartości kulturowe. Jego surowe piękno i niepowtarzalny charakter sprawiają, że jest to jeden z najpopularniejszych parków narodowych w kraju. Zimą stoki Mount Ruapehu oblegają miłośnicy narciarstwa (dodatkowego dreszczyku emocji dodaje świadomość szusowania po stokach wulkanu w każdej chwili gotowego do wybuchu), latem warto wybrać się na wędrówkę jednym ze szlaków. A miłośnicy Władcy Pierścieni powinni przyjechać tutaj, żeby zobaczyć filmowy Mt Doom, gdzie został zniszczony Pierścień (znawcy tematu twierdzą, że jest to Mount Ngauruhoe). Dyrekcja Parku zgodziła się na obecność ekipy filmowej Petera Jacksona, pod warunkiem absolutnego poszanowania przyrody. W trakcie zdjęć obowiązywał między innymi zakaz używania helikopterów i... koni:-)

Cisza i spokój, jakie nas otaczają, kiedy stoimy u stóp wulkanu, są pozorne, bowiem góry drzemią tylko, w każdej chwili gotowe do spektakularnego wybuchu. Najbardziej czynnym i zarazem najwyższym z trzech kolosów (2.797 m.) jest Mount Ruapehu. Wybuchał wielokrotnie - w roku 1969 i 1975, kiedy to jego zbocza zostały zalane lawą, w grudniu 1988, kiedy wulkan nagle zaczął wyrzucać rozżarzone fragmenty skał, aż do najbardziej spektakularnej erupcji, która miała miejsce w 1995 roku. Wtedy to bomby wulkaniczne i popiół zasypały okolicę a potem jeszcze przez cały rok góra syczała i wydawała groźne pomruki. W latach 1996 - 2006 doszło do kilku mniejszych erupcji, aż w końcu w marcu i wrześniu 2007 roku Ruapehu eksplodował bez ostrzeżenia.

Ngauruhoe, ogrom o wysokości 2.287 m., jest najmłodszym z tutejszych wulkanów. Podczas gdy aktywność dwóch pozostałych szacuje się na jakieś 2 miliony lat, ten ma ich zaledwie 2.500. Młodzieniaszek, chciałoby się powiedzieć. Jest to klasyczny wulkan, stromy stożek zwieńczony kraterem o średnicy 400 metrów, bezustannie aktywny. Nad jego rozżarzonym szczytem bez przerwy unosi się biały pióropusz pary i gazów. Co kilka lat następuje erupcja, w trakcie której popiół pokrywa całą okolicę. Nieco rzadziej daje o sobie znać w bardziej widowiskowy sposób, wyrzucając ze swojego wnętrza strumienie lawy, jak to miało miejsce w 1954 roku. Każda erupcja zmienia wygląd krateru, w obrębie którego powstają ciągle to nowe stożki.

Najniższy z trzech kolosów - Tongariro, o wysokości zaledwie 1.967 metrów, ostatni raz dał o sobie znać w 1926 roku. Jego zbocza to prawdziwy labirynt kraterów i niewielkich stożków, pomiędzy którymi znajduje się niezwykłe miejsce, zwane Ketetahi. Trafić tu można bez mapy, kierując się jedynie z daleka wyczuwalnym, charakterystycznym zapachem siarki, której opary wydobywają się z podziemnych szybów wśród syków i huku. Są tu jeziorka wrzącego błota i gejzery strzelające wysoko w niebo gorącą wodą. Do największych atrakcji okolicy należy kilka pięknych jezior o spokojnych taflach, odbijających poszarpane szczyty oraz liczne gorące źródła.

Miłośnicy pieszych wędrówek powinni wybrać się  Tongariro Crossing, najpopularniejszym pieszym szlakiem na NZ. Prowadzi on przez przełęcz pomiędzy górami Ngauruhoe i Tongariro, w wulkanicznej scenerii kraterów, jęzorów zastygłej lawy, wypełnionych oparami polodowcowych dolin, szmaragdowych jeziorek, z których najpiękniejsze to Emerald i Blue oraz bujnych lasów porastających zbocza gór. Warto zatrzymać się nad zimnym Soda Springs oraz Ohinepano Springs. Pokonanie szlaku zajmuje ok. 8 godz.

Dla miłośników dłuższych wędrówek przygotowano Northen Circut, trasę wiodącą dookoła góry Ngauruhoe. Zaczyna się ona na parkingu w Mangatepopo i kończy w Dolinie Whakapapa. Przejście całego zajmuje 3 do 4 dni, chociaż można przebyć tylko jego część, dołączając do trasy w dowolnym miejscu. W trakcie można zrobić kilka dodatkowych wycieczek, od trwających kilka godzin do całodziennych. Najbardziej popularną jest wyprawa na szczyt Ngauruhoe (trzy godziny), możliwa jest również wspinaczka na Tongariro z Czerwonego Krateru (dwie godziny) albo wędrówka do Ohinepano Springs z Chaty Waihohonu (30 minut).

Najbezpieczniejszym okresem na wędrówkę są letnie miesiące - między grudniem a marcem. Jest tu kilka chat, zaopatrzonych w prycze z materacami, gazowe kuchenki i wodę. W sezonie, który zaczyna się tutaj w październiku a kończy wraz z początkiem czerwca, konieczne jest wcześniejsze wykupienie pozwolenia na wędrówkę po szlaku. Szlak dostępny jest zimą ale wymaga dobrego przygotowania i specjalistycznego sprzętu.

Kto ma jednak ochotę na mocne wrażenia i kusi go wspinaczka na najwyższy z wulkanów, musi pamiętać, że ten szlak jest nie najlepiej oznakowany. Mogą się tam wybrać tylko osoby doświadczone i to wyłącznie pod opieką znającego teren przewodnika. Pogoda tutaj zmienia się bardzo szybko, a szczyt nieraz w ciągu kilku minut okrywają chmury. Wędrówka tam i z powrotem zajmuje do sześciu godzin i jest bardzo męcząca, dlatego mniej zaprawieni turyści mogą skorzystać z wyciągu. Widok z najwyższej stacji jest naprawdę imponujący i nie ustępuje swą wspaniałością widokom ze szlaku.

Główne wejście do parku narodowego prowadzi przez małą osadę Whakapapa, wartą odwiedzenia przede wszystkim ze względu na świetne wystawy, dotyczące geologii i historii regionu, prowadzone przez Departament Ochrony, administrujący wszystkimi chronionymi obszarami w kraju. Placówka udziela również informacji o szlakach i prognozie pogody. Przy wejściu stoi popiersie wodza Horonuku Te Heuheu Tukino. Tuż obok biura informacji turystycznej pamiątkowy obelisk przypomina o tym, jak ważny dla Maorysów jest ten obszar.

Czy wyobrażacie sobie jezioro o wielkości 616 km2? Ogromne, prawda? Jak morze, tylko tyle, że położone jest w głębi kraju. To jezioro Taupo, największy słodkowodny zbiornik Oceanii. Co ciekawe, leży w kalderze superwulkanu, którego ostatnia erupcja miała podobno miejsce ponad 2 tysiące lat temu. Chmura popiołu wyrzucona przez wulkan przesłoniła niebo na obszarze dziesiątków kilometrów i widoczna była podobna aż w Chinach i... Europie. Być może właśnie dlatego Maorysi nazywają jezioro miejscem „gdzie panuje noc”.
Taupo ma niezwykle czyste wody, przepływa przez nie najdłuższa rzeka NZ – Waikato, natomiast aż 47 rzek kończy tutaj swój bieg. Krajobraz jest bardzo malowniczy, woda zachęca do uprawiania najróżniejszych sportów wodnych, ale nie jest to jedyna atrakcja, ściągająca tutaj rokrocznie ponad milion turystów. Zaledwie 5 minut od północnego brzegu jeziora znajduje się Wairakei Park i słynne Wodospady Hulka - 220.000 litrów wody spadające z ogłuszającym hukiem ze skał dostarcza niezapomnianych wrażeń. W tym samym parku znajdują się również słynne Księżycowe Kratery – geotermalny obszar gejzerów, jeziorek wrzącej wody i kraterów.

My niestety jeziora już nie zobaczymy. Oglądamy wulkany a Taupo Lake i wszystkie atrakcje usytuowane na północ i wschód od nich na następny raz i pędzimy na północny zachód, do Waitomo Caves, na spotkanie z glow worms – jedną z największych atrakcji tego niesamowitego kraju...

1 komentarz:

  1. Czesc Lotnica,

    Nie mam niestety w sieci zdjec z Chamonix.
    Kiedy je robiłem, a bylo to sporo lat temu mialem jeszcze tradycyjny aparat i uzywałem slajdów.
    Wiesz wtedy siadalo sie w wiekszym gronie przy grzańcu, gdzies w schronisku albo u kumpla i wyswietlelo pokazy z różnych wypraw. Wyobraź sobie obraz jak w kinie, do tego opowiesci na żywo.. to było niesamowite.
    Moje slajdy z Chamonix były z wejscia na Mont Blanc. Tez taka wielka biala góra jak ten wulkan na Twoich zdjęciach. Tyle że wulkan tak bajkowo wyrasta z zielonych pagórków a tam było morze skalistych wierzchołków i snieg w środku lata.
    Jak mi się uda odszukać te slajdy i skopiowac do plików to wrzucę gdzieś na siec.

    Jak czytam Twojego bloga to coraz bardziej mam ochote wybrac się do tej krainy po drugiej stronie Ziemi. Kto wie może za rok albo dwa się spotkamy, o ile nie poniesie Cię w inny zakątek świata :)

    Pozdrawiam
    Jarek

    OdpowiedzUsuń