poniedziałek, 28 czerwca 2010

Pada pada deszcz, w liściach gra i śpiewa :-)

W liściach drzew ombu również, trzeba ewakuować się z parku i w jakimś zacisznym miejscu przeczekać chwilowe (oby!) załamanie pogody. Kierujemy się więc w stronę przeciwną do centrum, do Parnell, jednej z najstarszych dzielnic miasta - właściwie (stwierdzamy po zakończeniu zwiedzenia) nie czuje się, że to jeszcze miasto, tak tu cicho i spokojnie. Ta część Auckland została wybudowana w pierwszych latach istnienia osady, w pierwszej połowie XIX wieku i następnie odrestaurowana w latach 70-tych ubiegłego stulecia. Nowe budynki idealnie komponują się ze starszymi, tak że zachowano wyjątkowy klimat dzielnicy. Dominuje niska zabudowa drewnianych domów w kolonialnym stylu, przycupniętych w cieniu drzew. 
Dzielnica znana jest z Parnell Bath – kompleksu otwartych, słonowodnych basenów oraz pięknego różanego ogrodu Dove Myer Robinson Park, znanego bardziej jako Parnell Rose Gardens, malowniczego miejsca, popularnego wśród młodych par, chcących powiedzieć sobie sakramentalne „tak” w pięknej scenerii. Ogród najlepiej odwiedzać pomiędzy październikiem a kwietniem, kiedy kwitną tysiące kwiatów, natomiast w listopadzie odbywa się tutaj doroczny Festiwal Róż, z licznymi wystawami sztuki i koncertami. Niestety we wrześniu róże jeszcze nie kwitną, więc do ogrodu nie zaglądamy, interesują nas za to liczne maciupkie restauracyjki i kafejki, jako że pora lunchu minęła a my jesteśmy trochę zmachani łażeniem i ciut zmarznięci. Na szczęście deszcz słabnie i kiedy kończymy posiłek, już tylko siąpi.
Dzielnicę zwiedzamy według bardzo przydatnej mapki, którą znaleźliśmy przed wyjazdem w internecie. Na początek kilka pięknych budowli w kolonialnym stylu – Ewelme Cottage przy Ayr Street (1863 r.) z dużą, wychodzącą na północ werandą i francuskimi oknami, następnie zbudowany w połowie XIX w. Kinder House - pierwszy w Auckland budynek z kamienia, w którym obecnie ma swoją siedzibę niewielka galeria. Kolejne to: wzniesiony w 1843 roku jeden z najstarszych domów w Auckland (Claybrook Road) i zaraz obok na Parnell trzy stojące obok siebie piękne kolonialne budowle z obszernymi werandami. Natomiast niemal naprzeciwko zlokalizowana jest katedra St Mary’s In Holy Trinity – jeden z najpiękniejszych drewnianych kościołów NZ, zaprojektowana w gotyckim stylu przez jednego z najsłynniejszych nowozelandzkich architektów - Benjamina Mountfort. Z kolei na St Steven’s Avenue wśród zieleni stoi grupa drewnianych domów z lat 1861 – 63, zamówionych przez biskupa Selwyna – biblioteka, przylegające do niej baptysterium oraz dzwonnica, następnie dom biskupa z kaplicą. Budynki zostały usytuowane dookoła centralnego placu, otwartego z jednej strony. Kilka metrów dalej stoi parterowy, kamienny Dziekanat z 1857 roku oraz  The Neligan House, zamówiony przez Sewlyna w 1843 roku, choć zbudowany już w pierwszych latach XX w. Z kolei na skrzyżowaniu St. Steven’s z Parnell wznosi się imponująca budowla, znana jako Kemps Department Store, którą łatwo rozpoznać po sklepionych oknach, wznoszących się ponad werandą, umieszczoną na poziomie pierwszego piętra. Na parterze znajduje się pięć sklepów, w których pierwotnie swoje siedziby mieli kupcy, modystka, bławatnik i sukiennik. Swego czasu miejsce to było jednym z najlepszych sklepów w Auckland, znacznie ożywiającym zazwyczaj senne Parnell.
Klasycystyczny budynek, który jako następny mijamy po prawej stronie to Parnell Library (1924 r.) a kolejny to już elegancka siedziba Sir Fredericka Whitakera, Prokuratora Generalnego i Premiera NZ, wzniesiona w 1843 r. W 1850 roku przez krótki okres spełniała funkcję Government House, natomiast w późniejszym okresie mieszkał tutaj biskup Selwyn. Na końcu trasy znajduje się jeszcze jeden wart wzmianki budynek, mianowicie kamienny Whitby Lodge z 1874 roku.
Oczywiście Parnell to nie jedyna zabytkowa dzielnica miasta. Warto odwiedzić również Ponsonby, znaną z restauracji, kafejek, galerii sztuki i nocnych klubów, która kiedyś miała opinię bardzo rozrywkowej (i to oferującej rozrywkę najróżniejszego gatunku, jako że kojarzono ją z tutejszym ruchem homoseksualnym). W ciągu dwóch ostatnich dekad zmieniła charakter na typowe miejsce zamieszkania klasy średniej. Na szczęście zachowała się piękna architektura, wyróżniająca Ponsonby spośród innych części miasta. Może się ona poszczycić pięknym, drewnianym kościołem Św. Jana, zbudowanym w stylu neogotyckim w 1880 roku, unitariańskim kościołem z 1901 roku, dawną siedzibą banku ASB, wzniesioną w 1884 r., budynkiem straży pożarnej z 1889 r. i wieloma innymi, datowanymi na początek ubiegłego stulecia.

A my tymczasem dochodzimy do końca wyznaczonej trasy. Nie będziemy się zapuszczać w głąb dzielnicy, bo czas nas goni. Opuszczamy Parnell i przez Fraser Park wychodzimy na Parnell Rise, przecinamy Altene Reserve i Altene Road idziemy na północ a następnie bocznymi uliczkami kluczymy tak długo, aż w końcu wychodzimy na Quay Street, ruchliwą nadbrzeżną arterię, będącą jedną z najbardziej malowniczych części miasta. Przed nami morze żagli – podobno miasto ma w przeliczeniu na statystycznego mieszkańca najwięcej łodzi i żaglówek na świecie (co piąty mieszkaniec posiada własną jednostkę pływającą). Są tutaj i nowoczesne, luksusowe jachty o kilkumilionowej wartości i wielkie żaglowce, łodzie rybackie, nie może też zabraknąć olbrzymich pasażerskich liniowców. Żeglarstwo jest tutaj niezwykle modne a poza tym po prostu łatwo jest przemieszczać się wodą pomiędzy różnymi częściami miasta. Do tego Auckland jednocześnie korzysta z dwóch dużych portów, położonych na dwóch różnych morzach – Portu Watermana w Zatoce Hauraki na Oceanie Spokojnym oraz Portu Manukau na znajdującym się po drugiej stronie miasta Morzu Tasmana, co znacznie ułatwia komunikację wodną.
Kierujemy się w stronę Westheaven Marina, największej z sześciu tutejszych przystani, znajdującej się przy Harbour Bridge, gdzie cumuje ponad 2.000 jachtów. Widok – pomimo, że żagle zwinięte i mało kto w ten pochmurny i deszczowy dzień wypuszcza się na wody zatoki – i tak jest imponujący.
Niestety, pogoda jest tak marna, że nie wyciągamy nawet aparatów, ale tutaj znajdują się piękne zdjęcia z aucklandzkiej mariny. Na pierwszym planie widać słynny jacht  NZL40, który brał udział w zawodach Pucharu Ameryki w 2000 r, kiedy to Nowa Zelandia – jako obrońca tytułu – była ich gospodarzem. Teraz ów piękny jacht służy turystom, którzy mogą odbyć dwugodzinny rejs po zatoce (do dyspozycji turystów są właściwie dwa słynne jachty – NZL40 oraz NZL41; planując rejs trzeba pomyśleć o wcześniejszej rezerwacji, bo może nie być miejsc). Kolejny ze słynnych jachtów, biorących udział w tych prestiżowych zawodach (w 1988 roku), to KZ1, podwieszony przy wejściu do National Maritime Museum. Znajduje się tutaj zresztą osobna ekspozycja, poświęcona historii Pucharu Ameryki i udziału nowozelandzkich załóg.
W Maritime Museum zgromadzono bogatą kolekcję pamiątek, związanych z morską częścią historii kraju, od przybycia pierwszych Polinezyjczyków aż po czasy współczesne. Znajdują się tutaj: wyposażenie oraz modele najróżniejszych jednostek pływających – małych i dużych, zabytkowych oraz współczesnych, książki, fotografie i rysunki, oryginalne materiały archiwalne i periodyki o tematyce morskiej, z wyjątkiem tych dotyczących historii nowozelandzkiej marynarki. Można także obejrzeć filmy o najróżniejszej tematyce oraz udać się w rejs jednym z trzech żaglowców – Ted Ashby, Breeze lub SS Puke. Główne galerie poświęcono Polinezyjczykom i Maorysom, europejskim odkrywcom, migracji białych i osadnictwu, początkom handlu morskiego, wyprawom wielorybniczym i poławiaczom fok, systemom nawigacyjnym, ratownictwu wodnemu, sportom wodnym, współczesnemu handlowi morskiemu, sztuce marynistycznej oraz historii portu i nabrzeża w Auckland. Dla każdego coś miłego, na pewno raj dla dzieciaków, bo wszędzie można wejść, dotknąć, obejrzeć i pomacać niemal każdy eksponat (kto jeszcze pamięta szkolne wyprawy do muzeów? plastikowe nakładki na buty, wszechobecny kurz, barierki i pokrzykiwania muzealnych strażników, żeby nie dotykać broń Boże eksponatów? brrrrr!). Zainteresowanych zwiedzaniem muzeum odsyłam na oficjalną stronę, gdzie znajdują się opisy aktualnych wystaw oraz rozkład rejsów statkami.
Oczywiście obecność morza nie oznacza jedynie żeglowania. Jest to również raj dla miłośników innych sportów wodnych, jako że w bezpośrednim sąsiedztwie miasta znajduje się ponad 100 pięknych plaż, jak chociażby Piha, znana na całym świecie dzięki „Fortepianowi” Jane Campion.
Warto również wybrać się na jedną z pobliskich wysepek w zatoce Hauraki. Największą popularnością cieszą się wulkaniczna Rangitoto oraz piaszczysta Waikehe, położona ok. 17 km od miasta (rejs zajmuje mniej więcej pół godziny). Jest ona drugą co do wielkości i najchętniej odwiedzaną wyspą, na którą regularnie kursują promy oraz niewielkie samoloty. Jest to kraina farm, lasów i piaszczystych plaż oraz gajów oliwnych. Do dnia dzisiejszego oglądać tutaj można pozostałości po siedliskach rdzennej ludności – czterdzieści pa, tarasy i liczne cooking pits. Oczywiście to nie jedyne atrakcje, jakie oferuje to miejsce – można tu uprawiać przybrzeżne kajakarstwo, są liczne szlaki piesze i rowerowe (te ostatnie przeznaczone głównie dla zaawansowanych rowerzystów, jako że część z nich prowadzi przez górzysty teren), nie może oczywiście zabraknąć zwiedzania winiarni i testowania lokalnych trunków (yami:-)). Warto zajrzeć na którąś z kilku plaż, chociażby na Oneroa i Małą Oneroa (na północy), w których bezpiecznie można pływać, Palm Beach z restauracją i terenami rekreacyjnymi, na południu do Zatoki Whakanewha z polem namiotowym. Warta uwagi jest również Surfdale, gdzie wiecznie wiejąca bryza stwarza wyśmienite warunki do uprawiania windsurfingu. Są również plaże na wschodzie i zachodzie – do wyboru, do koloru.
Około 90 km od wybrzeża znajduje się jeszcze jedno piękne miejsce - Great Barrier Island (2,5 godziny statkiem, promem zabierającym samochody 4,5 godziny rejsu), oddzielająca zatokę od otwartego morza. Wyspa oferuje wspaniałe widoki, czyste plaże, jest tu możliwość żeglowania, wypożyczenia kajaków, nurkowania w krystalicznie czystych wodach, surfowania, łowienia ryb. Na wyspie znajdują się liczne szlaki piesze oraz rowerowe – dobrze oznaczone, z wyraźnie podanymi informacjami, dla kogo są one przeznaczone (nie każdy szlak nadaje się dla początkującego, niewytrenowanego turysty – czy to pieszego, czy rowerowego) i jaki jest przewidywany czas przebycia całej trasy. Na tablicach informacyjnych zaznaczono również najciekawsze miejsca do zobaczenia po drodze. Każdy miłośnik aktywnego spędzania czasu na świeżym powietrzu oraz wspaniałych krajobrazów znajdzie tu coś dla siebie, jednak przed udaniem się na wyspę, warto zapoznać się z ważnymi informacjami, które znajdziecie tutaj.
Z kolei na Kawau Island znajduje się majestatyczna rezydencja pierwszego gubernatora NZ, Sir Georga Grey. Grey sprowadził tutaj wiele egzotycznych roślin i zwierząt, z których do dnia dzisiejszego wyspę zamieszkują wallaby (często mylone z kangurami) oraz… pawie. Poza rezydencją warto wybrać się do pozostałości po maoryskiej wiosce oraz starej kopalni miedzi.

Oczywiście obecność morza i oceanu to również możliwość obejrzenia morskiej fauny. Wody przybrzeżne Auckland słyną na cały świat z bogatego życia podwodnego – żyją tutaj 22 gatunki delfinów i wielorybów. Nic dziwnego, że obserwowanie tych zwierząt to jedna z najpopularniejszych wśród turystów rozrywek. Na nabrzeżu nie brakuje biur, sprzedających bilety na morskie wyprawy, których celem jest obserwacja tych fascynujących stworzeń. Wchodzimy do jednego z takich biur, ale z rejsu jednak rezygnujemy, bowiem o tej porze roku niewielkie są szanse na zobaczenie wielorybów, na których nam najbardziej zależy. Wprawdzie firma, w razie niepowodzenia wyprawy, oferuje darmowy rejs następnego dnia, ale my przecież już jutro opuszczamy Nową. Z żalem więc rezygnujemy. Szkoda.

3 komentarze:

  1. Widzę, że spotkałam bratnią duszę tutaj :-) Miło mi, bardzo...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie również miło:-) każda bratnia dusza jest mile widziana:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylaja wszystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    OdpowiedzUsuń