wtorek, 5 stycznia 2010

26 września

Czas wstawać. Przeciągamy się, wyglądamy za okno – jest! Jest! Absolutnie, bezspornie jest bezchmurne niebo i jest słońce. Nareszcie. Dzisiaj czeka nas 450 km za kółkiem, a nawet więcej, wliczając małe zboczenie z głównej trasy do Waitomo. Przejazd przez kolejne parki narodowe, obok wulkanów, jaskinie z glow worms i inne atrakcje, więc cieszymy się, że nie pada. Ranek jest chłodny ale w powietrzu już nie czuć tego lodowatego powiewu, jak na południu. Odwrotnie tutaj, niż w Europie – na południu chłodniej, niż na północy.
Trasa zapchana samochodami. Na Wyspie Południowej spotkanie innego pojazdu na drodze należało do rzadkości. Tutaj do rzadkości należy moment, w którym jesteśmy sami. Sznur samochodów, sznur osiedli, miasteczek i wiosek. Krajobraz zupełnie odmienny od tego, który widzieliśmy wcześniej.
Kierujemy się trasą nr 1 na północ. Po lewej mamy wybrzeże, zwane Kapiti Coast. Ze swoimi spokojnymi plażami, ciepłą wodą zachęcającą do kąpieli, Kapiti Coast jest miejscem letniego wypoczynku mieszkańców stolicy ale również jej przedmieściem. Region wziął nazwę od sporej wyspy Kapiti, na której już w 1897 roku ustanowiono obszar ochronny ze względu na siedliska ciekawych (a w tym momencie w większości już rzadko występujących) ptaków, znajdującej się 5 km od brzego na wysokości Paraparaumu. Po naszej prawej stronie znajduje się spory Tararua Forest Park, oaza zieleni, idealne miejsce na wypoczynek dla wszystkich zmęczonych cywilizacją. To jednak nie jedyna atrakcja w okolicy, przeznaczona dla miłośników natury, bowiem kawałek dalej, w Waikanae, znajduje się zjazd do Nga Manu Nature Reserve, 15-hektarowego rezerwatu ptaków, gdzie można wybrać się na podglądanie orłów czy nocne poszukiwanie kiwi. Przygotowano tutaj miejsca pod pikniki, jest barbecue, szlaki turystyczne i przewodnicy, którzy opowiedzą o ciekawostkach, jakich nie wyczyta się w informatorach. Jak zwykle na Nowej – wszystko perfekcyjnie zorganizowane.
Mijamy Paraparaumu, największe miasto Kapiti Coast i jednocześnie największego satelitę stolicy, następnie Waikanae z wyżej wspomnianym rezerwatem i wjeżdżamy do Otaki. Miejscowość jest warta wspomnienia ze względu na maoryskie pochodzenie. Było to tradycyjne miejsce pochówku plemienia Te Rauparaha. Do tej pory znajduje się tutaj dziewięć marae (domów spotkań) oraz maoryski college.


Marae. Rotorua.

Kiedyś znajdował się tutaj również zabytkowy kościół Rangiatea, którego budowę zainicjował 150 lat temu Ngati Toa, wódz Te Rauparaha. Niestety, historyczną budowlę strawiły płomienie w trakcie pożaru, jaki wybuchnął tutaj w 1995 roku, a Rangiatea Church, który oglądamy dzisiaj, jest kopią oryginalnego.
Mijamy zakorkowane Levin, senne Foxton z plażami o brązowym piasku i ciągle jeszcze zamkniętymi na zimę letnimi domami. W Bulls zostawiamy „jedynkę”, która odbija na północ i kierujemy się trasą nr 3 do miejscowości Wanganui. Cały ten region położony między Tongariro National Park a Wellington, nosi tę samą nazwę, co miasto. Jest to spokojna pasterska kraina, usiana łagodnymi wzgórzami, magicznymi parkami i rezerwatami, rzekami i wąwozami, znana przede wszystkim z Parku Narodowego Whanganui oraz rzeki o tej samej nazwie.
Z rzeką Whanganui i pobliskimi górami związana jest piękna maoryska legenda, według której dawno, dawno temu w centralnej części Wyspy Północnej znajdowało się kilkadziesiąt szczytów, którym przewodzili czterej wodzowie: Ruapehu, Tongariro, Ngaruhoe oraz Taranaki. Tongariro miał ukochaną, Mt Pihanga, o którą stoczył wiele zwycięskich pojedynków z innymi górami. Pewnego dnia przyszło mu zmierzyć się z potężnym Taranaki, którego pokonał w walce. Ranny Taranaki uciekł na zachód, w stronę morza, rzeźbiąc za sobą koryto rzeki. Tongariro wypełnił powstałe w ten sposób łożysko zimną wodą i tak narodziła się Whanganui River.
Jednak to nie był koniec walk. Pewnego dnia i sam Tongariro został pokonany – powalono go na kolana i ścięto mu głowę, stąd jego charakterystyczny ścięty stożek. Z kolei góra Putauaki podążyła na północ w pogoni za Kawerau, ale zatrzymała się w okolicy jeziora Taupo. W końcu góry przestały się ruszać i zastygły w swojej obecnej formie.

Pierwszym człowiekiem, który dotarł w te rejony był podobno polinezyjski odkrywca Kupe około roku 800. Plemiona Maoryskie zasiedliły region w 1.100 roku, budując swoje osady wzdłuż rzeki, podczas gdy europejscy osadnicy pojawili się tutaj ponad 700 lat później, w 1830 roku. Misjonarze udali się w górę rzeki, zakładając osady o swojsko brzmiących nazwach Jeruzalem (Hiruharama), Londyn (Ranana), Korynt (Koriniti) oraz Ateny (Atene). Pierwsze parowce pojawiły się na rzece w 1860 roku, w niespokojnych czasach rebelii Hauhau, kiedy to plemię Taranaki razem z kilkoma innymi szczepami, zamieszkującymi tereny nadrzeczne, sprzeciwiło się europejskiemu osadnictwu, usiłując je powstrzymać.
Od początku XX w. zaczyna się w regionie Wanganui ruch turystyczny. Zresztą podobno właśnie tutaj narodziła się na NZ masowa turystyka, za sprawą reklamowanej na arenie międzynarodowej wycieczki pod nazwą „Ren kraju Maorysów”. 12.000 turystów rocznie odbywało rejs z miasta Wanganui do Pipiriki albo, zaczynając w Taumarunui, płynęło w dół rzeki do jej ujścia. Rzeka była niespokojna i kierowanie statkami po niej kursującymi wymagało niemałych umiejętności, a dreszczyk emocji z tym związany przysparzał całej wyprawie popularności.
W 1918 roku nowozelandzki rząd postanowił zagospodarować te tereny, ofiarowując je przede wszystkim wracającym z I wojny światowej żołnierzom. Jednak nowi osadnicy po kilkuletniej przegranej walce z nieurodzajną ziemią i dziką przyrodą, zaczęli stopniowo porzucać swe farmy. Na początku lat 40-tych tych, którzy pozostali można było już policzyć na palcach jednej ręki.
Z tamtymi czasami związany jest jeden z najciekawszych zabytków regionu, obecnie znajdujący się na terenie Parku Narodowego Whanganui. Jest to słynny Most Donikąd (Bridge to Nowhere). Zbudowany w latach 1935-36 miał służyć osadnikom przy przemieszkaniu się z jednej strony Mangapurua Stream na drugą. Najpierw wzniesiono most, dopiero potem miały powstać drogi do niego prowadzące. Jednak pozostały one tylko w planach. Ponieważ osadnicy zaczęli masowo opuszczać dolinę, rząd uznał, że budowa dróg nie ma sensu i tak powstał Most Donikąd. Obecnie przyroda zatarła większość śladów osadnictwa a prowadzący z jednej strony strumienia na drugą, z jednej części buszu do drugiej most sprawia naprawdę niesamowite wrażenie. Obecnie najwygodniej do niego dotrzeć drogą wodną, spływając rzeką z miejscowości Pipiriki lub Whakahoro lub też wybrać się na 40 minutowy spacer z Mangapurua Landing, położnej nad rzeką Whanganui.
Natomiast Park Narodowy Whanganui jest jednym z najnowszych na Nowej Zelandii. Został założony po to, by chronić piękne niziny rozciągające się na zachód od wulkanicznego płaskowyżu w centrum Wyspy Północnej aż po Morze Tasmana na zachodzie. Park jest wyjątkowo dziki - prowadzi przez niego zaledwie kilka dróg. Większość turystów zwiedza go korzystając z drogi wodnej, czyli płynąc łodziami wzdłuż rzeki Whanganui. Jest ona żeglowna na odcinku 170 kilometrów (przy całkowitej długości 329 km) i stanowi najdłuższy trakt wodny w Nowej Zelandii. Nad jej brzegami znajduje się wiele ciekawych pozostałości po kulturze maoryskiej – wioski ufortyfikowane, czyli pa i nieufortyfikowane (kainga), wojenne i pokojowe drewniane rzeźby, które można porównać do totemów. Warto odwiedzić maoryskie osady Atene, Koriniti oraz Hiruharama. Oczywiście w okolicy nie może zabraknąć muzeum z artefaktami kultury maoryskiej. W Wanganui znajduje się Muzeum Regionalne, jedno z najlepszych w kraju muzeów historii naturalnej z bogatą wystawą poświęconą pierwotnym mieszkańcom.
Najpopularniejsza trasa spływów, nazywana „Whanganui Journey”, prowadzi z Taumarunui do Pipiriki, należy do NZ’s Great Walks system. Rzeka na tym odcinku jest w miarę spokojna, dlatego często wybierają ją mało doświadczeni turyści. Należy jednak pamiętać, że w sezonie, czyli od 1 października do 30 kwietnia należy wykupić kartę wstępu (Great Walks Hut & Campsites Pass – ok 60$ od osoby dorosłej, dzieci 50% zniżki), która upoważnia do trwającej 5 dni wycieczki Whanganui Journey. Za noclegi w chatach płaci się dodatkowo (obozowanie obok chat bezpłatne). Inne popularne trasy spływów prowadzą z Ohinepane do Pipiriki (4 dni) lub Whakahoro do Pipiriki (3 dni), można również wybrać się na krótszy, jednodniowy spływ, na przykład z Taumarunui do Whakahoro, bardzo popularny wśród weekendowych turystów. Wypożyczenie 2-osobowego kanoe na 5 dni kosztuje ok. 300 $ (łącznie z transportem).
Kto nie lubi kajakowania może oczywiście wybrać się na jeden z kilku szlaków pieszych. 42 kilometrowy Matematoanga Track jest jednym z najpopularniejszych na NZ. Jego przebycie zajmuje cztery dni i obejmuje wędrówkę przez busz dawnymi szlakami Maorysów oraz śladami europejskich osadników. W pogodny dzień warto zboczyć ze szlaku i wspiąć się na niewysoką (730 m) Górę Humphries, z której roztacza się niesamowity widok na wulkany Parku Narodowego Tongariro i Górę Taranaki. Wyprawa zajmuje około półtorej godziny.
Drugi pod względem popularności szlak Mangapurua prowadzi z Whakahoro do Mangapurua Landing. Ma 40 km a jego przebycie zajmuje 3-4 dni. Obejmuje doliny strumieni Mangapurua i Kaiwhakauka oraz znajdujący się pomiędzy nimi Mangapurua Trig – krainę wysokich wzniesień, oferującą niezapomniany widok wulkanów, znajdujących się zarówno w parku Egmont, jak i Tongariro. Na szlaku znajduje się słynny Bridge to Nowhere a po jego przebyciu wędrówka śladami powojennych osadników (a raczej tym, co z osad zostało).
Dla leniuszków przygotowano nie mniej piękny, choć o połowę krótszy (18 km) Atene Skyline Track. Wyprawa zajmuje mniej więcej osiem godzin i oferuje równie wspaniałe widoki, jak dwie pozostałe – z jednej strony Morze Tasmana a z drugiej dostojne szczyty Taranaki i Ruapehu.

2 komentarze:

  1. Czesc,

    Dzięki za namiary na album ze zdjęciami.
    Są bardzo fajne. Szczególnie podobają mi się zdjęcia z fiordu. Te pionowe ściany skalne spowite chmurami i mgłą robią niesamowite wrażenie. Ciekawy jest też lodowiec Fox i okolice. To mi przypomina jak chodziłem po lodowcu w Chamonix. Jak się widziało pod nogami rozpadlinę na parę metrów wgłąb to ciarki chodziły po plecach a zarazem czułem zachwyt bo lód miał takie niesamowite kształty a woda w tych rozpadlinach miała niezwykły niebieski kolor.

    Pozdrawiam i zyczę dalszej udanej podróży :)
    Jarek

    OdpowiedzUsuń
  2. A masz gdzieś w sieci zdjęcia z Chamonix?

    OdpowiedzUsuń