środa, 18 listopada 2009

22 września 2008

Zanim otworzę rano oczy, nasłuchuję przez chwilę, czy nie słychać kropli deszczu uderzających w drewniany taras za oknem. Nie. Cisza. Nie pada! A to znaczy, że mamy szansę na zobaczenie fiordów. Nie chcieliśmy jechać tam samochodem, bo trasa trudna i długa, więc spieszymy się, żeby zdążyć na autokar. Jest jeszcze ciemno, niebo dopiero jaśnieje nad wzgórzami.




Przed wschodem. Fotografował M.

Najpierw granat nieba jaśnieje leciutko, potem staje się coraz jasniejszy, czerwony, potem pomarańczowo - różowy. Chmury znikają, ale jest diabelnie zimno. Zakładamy więc na siebie wszystkie najcieplejsze rzeczy i idziemy na miejsce zbiórki. Podjeżdża autobus, jesteśmy pierwszymi pasażerami, dzięki czemu mamy okazję obejrzeć miasto, zabierając gości z innych hoteli.

Wyjeżdżamy z Queenstown drogą nr 6 na południe do miejscowości Te Anau, a potem wzdłuż jeziora o tej samej nazwie skierujemy się przez Alpy na północ, w kierunku Morza Tasmana. Jedziemy pomiędzy coraz wyższymi wzniesieniami, po prawej mając jezioro Wakatipu. Jest zielono i ani jednego miasta dookoła, tylko gdzieniegdzie małe i obowiązkowo białe domki oraz ogromne stada krów, owiec i czerwonych jeleni.


Jezioro Wakatipu










Sielsko-anielsko, czyli po drodze do Te Anau.

Zanim wjedziemy w góry mamy jeden przystanek nad malowniczym, polodowcowym jeziorem Te Anau-au. Te Anau jest ostatnią miejsowością na trasie do Milford Sound. Potem już tylko góry i niewielkie parkingi, więc warto - jadąc samochodem – zaopatrzyć się tu w benzynę.


Te Anau

Właśnie w Te Anau zaczyna się słynny 55 kilometrowy szlak Milford (Milford Track), wytyczony przez XIX-wiecznych pionierów, którzy jako pierwsi przedarli się lądem do Milford, odkrywając przy okazji najwyższy w Nowej Zelandii wodospad – Southerland Falls. Ponieważ trasa cieszy się wielką popularnością, wpuszcza się na nią ściśle określoną liczbę osób. Noclegi możliwe są wyłącznie w chatach na szlaku (nie wolno spać w namiotach ani pod gołym niebem). Miejsca te są dobrze wyposażone, jest bieżąca woda (choć tylko zimna), nieźle zaopatrzone kuchnie. Pamiętać trzeba, żeby zapasy jedzenia były lekkie i pakowane raczej w folię, niż w puszki – na trasie nie wolno zostawiać śmieci, niesie się je aż do końcowego przystanku, gdzie przygotowano kontenery dla pieszych turystów. Szlak jest dobrze opisany, liczne tablice informacyjne na trasie pokazują, ile jeszcze kilmetrów (oraz czasu) zostało do następnego miejsca noclegowego, informują o ciekawych miejscach, które warto zobaczyć po drodze. Przebycie całej trasy zajmuje cztery dni, wymaga przygotowania ale warto – surowe piękno krajobrazu, tchnącego spokojnem i melancholią rekompensuje wszystkie poniesione trudy.

Te Anau leży również na granicy największego nowozelandzkiego Parku Narodowego Fiordland, który - ze względu na unikatową florę, faunę oraz budowę geologiczną – został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest to obszar gór, wody i lasów, który zawiera w sumie 14 fiordów, efekt działalności lodowców. Na jego terenie znajduje się pięć dużych jezior i kilka wodospadów. Do najbardziej interesujących należą Mirror, Monowai, Hauroko (najgłębsze jezioro kraju), Green (nazwane tak ze względu na niesamowity szmaragdowy kolor), Te Anau i Manapouri. Mirror Lake znane jest z krystalicznie czystej wody, odbijającej jak w lustrze wysokie szczyty, które je otaczają. Manapouri z kolei słynie z wyjątkowych roślin, porastającego jego dno.
Największy fiord parku to Doubtful Sound, o długości aż 40 km, rozciągający się od podnóża Alp Południowych po Morze Tasmana. Jednak najczęściej odwiedzanym, ze względu na położenie w stosunku do najpopularniejszej w regionie miejscowości turystycznej, czyli Queenstown, jest Milford Sound, nad który się udajemy. Warto też odwiedzić Dusky Sound – tam również organizowane są rejsy statkami.

Fiordland, najdzikszy i najmagiczniejszy zakątek półkuli południowej, to kwintesencja tego, co mnie urzeka w dzikiej scenerii. Wąskie drogi nad urwiskami, górskie jeziora o lustrzanych taflach i wspaniałe deszczowe lasy, składające się głównie z gigantycznych paproci. Są jary, rwące rzeki i wodospady. W drodze na fiordy zatrzymujemy się kilka razy, na chwilę – na jedno zdjęcie i na dłużej – tam gdzie są krótkie szlaki turystyczne. Pierwszy postój wypada na 51 km - to McKay Creek z widokiem na malowniczą dolinę Eglinton. Kilka kilometrów dalej słynne Mirrow Lake i następnie postój w Knobs Flat, gdzie znajduje się niewielka kawiarenka i toalety.






Mirrow Lake w deszczu



77 km od Te Anau kolejna atrakcja – wjeżdżamy na obszar zwany O Tapara albo Cascade Creek. O Tapara jest oryginalną nazwą pobliskiego jeziora Gunn i było przystankiem plemion Maoryskich, wędrujących nad Zatokę Anita. Znajduję się tutaj krótki szlak turystyczny, którego przebycie zajmuje ok. 45 minut – lasem paprociowym, kładkami przerzuconymi ponad strumieniami i niewielkimi kaskadami. Warto spokojnie przespacerować się, bo trasa jest bardzo malownicza, ale nam niestety leje się za kołnierz, tłumy przemoczonych turystów popychają do przodu – każdy chce tylko zaliczyć obowiązkową fotkę i wracać jak najszybciej dociepłego autokaru. Pędzimy więc w tłumie, obiecując sobie, że jeszcze kiedyś tu wrócimy. Tylko czy jest kiedykolwiek taki moment, kiedy nie ma tu tłumów turystów?

O Tapara




 

 

 


Na postoju niespodzianka. Pomiędzy turystami przechadza się dostojnie kakapu. Podchodzi do nas i skubie nogawki spodni, domagając się jedzenia.



Dopiero koło południa docieramy na miejsce. Pogoda w kratkę, mglisto i pochmurno. Przystań, z której wypływają statki, jest ogromną przeszkolną halą. Na niewielkim nabrzeżu zaczynają się wszystkie wycieczki, zarówno te krótkie, godzinne jak i całodobowe wyprawy płaskodenną łodzią wyposażoną w kajaki, które wykorzystuje się w nocnych wypadach. Nasza wyprawa ma zająć ok. 3 godzin. Zaczynamy u wylotu Milford Sound i zatoczymy niedużą pętlę na otwartym Morzu Tasmana. Statek jest duży, odporny na wstrząsy i uderzenia fal. Cierpię na chorobę morską ale pokładem na szczęście aż tak bardzo nie kołysze. Wypływamy i natychmiast zapominam o chorobie. Okolica jest bajkowa – zamglone skały z których spadają w dół z głośnym szumem kaskady wody. Piekna bujna zieleń lasów deszczowych, porastających niższe wzniesienia i lód, skuwający najwyższe góry. Zamglony szczyt Mitre Peak, dominujący nad całym krajobrazem. Jęzory lodowców schodzące wprost do wody. Liczne wodospady, zarówno te małe jak i giganty, jak Stirling Falls - najwyższy, kaskada bowiem spadaja z wysokości aż 146 m.

Właśnie dzięki obfitemu dopływowi słodkiej wody z opadów, spadającej z hukiem ze skał, podwodny świat roślin i zwierząt jest tu dość specyficzny. W mętnej górnej warstwie niezbyt słonej wody występuje na przykład koral czarny, który spotkać można w znacznie płytszych miejscach niż gdziekolwiek indziej. Blisko nabrzeża widuje się delfiny butlonose, na skałach wylegują się foki i pingwiny. Delfinów i pingwinów niestety nie udaje nam się zobaczyć, ale foki akurat wdrapują się na skałę, więc kapitan naszego statku staje, dając nam czas na spokojne poobserowanie zwierząt.




Myjnia dla statków




W jednej chwili przestaje padać, otwiera się dziura w niebie i błyska słońce, rozświetlając nieprzyjazne skały. Za sekundę znika i znowu robi się szaro i groźnie, wzmaga się wiatr.










Otwarte wody Tasman Sea

Kilka godzin kluczymy między skałami aż wypływamy na otwarte wody morza Tasmana po czym zawracamy do przystani. Leje jak z cebra, jedziemy więc wolniej niż rano. Mamy szczęście, bo po powrocie do hotelu okazuje się, że ponad 1000 metrowy tunel Homer, leżący na trasie z Milford Sound został zalany godzinę po naszym wyjeździe i wszystkie autokary, które nie wyjechały na czas, zostały zatrzymane w dolinie Cleddau przez ścianę wody.

1 komentarz: